poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Dwa cienie My Secret.

Witam Was po dłuższej przerwie. :) Brak czasu na regularne pisanie postów zawdzięczam mojej pracy (którą lubię pomimo tego, że zabiera mi pół życia :p). Dziś przedstawiam Wam dwa cienie, które stały się moimi ulubieńcami. W dziennym makijażu raczej nie szaleję z kolorami, królują u mnie brązy i szarości. Pierwszy cień to ładny czekoladowy brąz nr. 506 Matt. Drugi cień to mój faworyt w rozświetlaniu kącika oka i łuku brwiowego. Jest nim nr. 101 Pearl Touch.




Perłowy cień wezmę na tapetę jako pierwszy.



Cień jest przyzwoicie napigmentowany. Bardzo łatwo się go aplikuje, nie osypuje się przy tym. Nie posiada drobinek, rozświetlenie jest efektem tafli, za co dostaje ode mnie duży plus, bo nie znoszę tandetnego brokatu. Jak już pisałam na początku używam go głównie do rozświetlania kącika i łuku brwiowego, w tej roli spisuje się znakomicie. Nadaje się też jako rozświetlacz na policzki, ale ja rzadko go w ten sposób stosuję. Nałożony na bazę I love stage Essence trzyma się od rana do wieczora. Jest bardzo wydajny, używam go praktycznie przy każdym makijażu, a ubytek jest znikomy. Uważam, że jego zakup to był istny strzał w 10!

Cena cienia to ok. 6 zł za 3 g.

Teraz kolej na brązik.



Cień jest dosyć mocno napigmentowany. Wykończenie jest całkowicie matowe, kolor jest nieco mniej intensywny na powiece niż w opakowaniu, ale można oczywiście stopniować jego nasycenie poprzez nałożenie odpowiedniej ilości. Utrzymuje się długo na powiece, ale po kilku godzinach może trochę zbierać się w załamaniu powieki. Nie osypuje się przy aplikacji, całkiem dobrze się go rozciera. Na zdjęciu widać wyżłobiony przeze mnie rowek. To pozostałość po robieniu kreski na mokro. Po głębokości można wnioskować, że stosuję go w tej postaci dosyć często. :D Przy otwieraniu opakowania można sobie zniszczyć paznokcie, dlatego ja zawsze podważam je nożem.

Cień kosztuje ok. 6 zł za 3 g.

Polecam oba, za tak niską cenę warto wypróbować. :)

środa, 8 sierpnia 2012

Szmaragdowa zieleń.

Dziś chciałam Wam zaprezentować jeden z moich ulubionych lakierów. Jest nim Essence, Colour&Go nr. 54. Trust in fashion.



Lakier ten jest moim ulubieńcem przede wszystkim ze względu na piękny odcień szmaragdowej zieleni. Naprawdę zakochałam się w tym kolorze od pierwszego użycia. Poza tym żaden z lakierów Colour&Go, które posiadam nie błyszczy się tak ładnie jak ten.

Kryje bez prześwitów po dwóch warstwach, trzyma się paznokcia ok. 3 dni (ja i tak rzadko mam jakiś lakier dłużej na paznokciach).

I żeby nie było tak miło posiada też jeden duży minus. Otóż, okropnie barwi płytkę paznokcia. Ale można sobie z tym poradzić porządnie szorując paznokcie wodą z mydłem i mocząc je chwilę w wodzie z dodatkiem soku z cytryny. Jak widać nawet coś takiego nie jest w stanie mnie zniechęcić do ładnego lakieru. :)








Cena regularna lakieru to 5,49 zł za 5 ml.

Pozdrawiam! :)

sobota, 4 sierpnia 2012

Wibo, Róż z jedwabiem i witaminą E.

Pamiętam czasy, kiedy w ogóle nie używałam różu. Teraz nie wyobrażam sobie bez niego makijażu. Delikatnie zarumienione policzki (oczywiście nie mam na myśli look'u a la matrioszka) od razu sprawiają, że twarz wygląda piękniej. Dziś na tapetę wzięłam cukierkowy róż Wibo.


Inspiracją do zakupu była dla mnie moja przyjaciółka, która właśnie za pomocą tego cudeńka wyczarowała u siebie prześliczne rumieńce. Postanowiłam zrobić to samo. :D

Mój odcień ma numerek 9. Róż zamknięty jest w maleńkim, zgrabnym, kwadratowym pudełeczku, które nie uległo zniszczeniu nawet kiedy latało luzem w torebce czy kosmetyczce.


Róż jest bardzo dobrze napigmentowany. Ze względu na ten fakt i dosyć mocny odcień trzeba być ostrożnym przy aplikacji, bo łatwo można przesadzić. Sama też musiałam nauczyć się nim posługiwać. Wystarczy tylko delikatne muśnięcie pędzlem, żeby nabrać odpowiednią ilość. Ja dodatkowo rozcieram go jeszcze trochę o dłoń, na twarzy oczywiście też.



Jest całkowicie matowy, nie zawiera żadnych drobinek. Kolejną rzeczą, która mnie w nim zachwyca jest bardzo dobra trwałość. Ściera się delikatnie w ciągu dnia, ale przy wieczornym demakijażu jest jeszcze sporo do zmywania. Ze względu na intensywność koloru jest też niesamowicie wydajny. To opakowanie używam już chyba od roku, a zużycie jest minimalne.

Jedyną rzeczą do której mogę się przyczepić jest aplikator dołączony do opakowania.


Nie wyrzuciłam go chyba tylko dlatego, że jest schowany w pudełeczku i nie przeszkadza w użytkowaniu różu. Pojęcia nie mam jak można go używać... Jedyne co można sobie nim zrobić na twarzy, to nieestetyczne placki.

Cena oczywiście jak przystało na Wibo jest bajecznie niska. Za ok. 10 zł dostajemy 5,5 g produktu, który będzie nam służył przez bardzo dłuuugi czas. Zdecydowanie się opłaca.

Pozdrawiam! :)

piątek, 3 sierpnia 2012

Essence, I love stage, Baza pod cienie.

Cieniami zaczęłam się maziać dopiero od niedawna. Aż wstyd się przyznać do tego mając 22 lata, ale lepiej późno niż wcale. :D Z tejże okazji zapragnęłam zakupić również bazę. Przeszukałam KWC w poszukiwaniu takiej, którą mogłabym kupić w stacjonarnej drogerii i to jeszcze w małej mieścinie i w ten sposób mój wybór padł na Essence.


I love stage to baza pod cienie i korektor w jednym. Opakowanie jest identycznej wielkości jak błyszczyki Stay with me, bardzo mi się podoba. Aplikatorem jest poręczna gąbeczka. Świetne rozwiązanie, zdecydowanie ułatwia nakładanie. Większość baz występuje w słoiczkach, ja nie lubię gmerania w czymś takim.


Jest dostępna tylko w jednym odcieniu, który na szczęście jest dosyć jasny. Jest to moja pierwsza baza, więc nie mam żadnego porównania. Po nałożeniu na powieki ładnie wyrównuje ich koloryt, dlatego używam jej nawet kiedy robię samą kreskę. Trzeba jednak bardzo uważać z ilością, bo jeśli nałoży się jej za dużo, to zaczyna się zbierać w załamaniu, trudno ją też wtedy dobrze rozsmarować. Nie podbija kolorów cieni, ale dzięki niej dłużej utrzymuje się ich intensywność, nie ścierają się za szybko. Nie mam zbyt dużych wymagań w tej kwestii, bo dopiero raczkuję w pracy z cieniami, więc moje makijaże nie są jakieś wyszukane. Jak na takie całkowicie amatorskie malowanie spisuje się całkiem nieźle.


Jako korektor wypada średnio, aczkolwiek na moje wymagania wystarczy. Krycie jest raczej słabe, więc jest w stanie zatuszować tylko delikatne cienie pod oczami lub drobne zaczerwienienia. Z większymi niespodziankami sobie na pewno nie poradzi. Trwałość jest zadowalająca.

Produkt jest wydajny. Używam jej od kilku miesięcy, prawie codziennie, a końca nie widać.

Cena bazy to ok. 11 zł za 4 ml. Występuje w stałej ofercie.

czwartek, 2 sierpnia 2012

Synergen, Antybakteryjny puder w kompakcie.

Puder Synergen to jeden z moich ulubionych kosmetyków w kategorii "tanie, a dobre". Kupuję go regularnie, czasami zdradzając go z innymi.


Puder umieszczony został w poręcznym opakowaniu, które pięknością nie grzeszy. Numeracja może nieco mylić. Po malutkim tuningu opakowań (kiedyś nie było na nim motylków), numer 3 stał się najjaśniejszym odcieniem. Ja zazwyczaj do aplikacji używam pędzla, dołączona gąbeczka lubi robić maskę, ale za to sprawdza się do małych poprawek w ciągu dnia, kiedy jest się poza domem.



Jest dosyć drobno zmielony, łatwo jest nabrać go na pędzel, ale troszkę się pyli. Dobrze współpracuje z moim podkładem (obecnie Manhattan Powder Mat) i nie robi maski na twarzy (oczywiście, jeśli nie przesadzi się z ilością). U mnie mat nie trwa zbyt długo, ale i tak jestem zadowolona, bo nie błyszczę się później brzydko, jest to raczej taki naturalny glow. Czy zapobiega tworzeniu się wyprysków nie jestem w stanie ocenić, bo nie mam z tym większego problemu, tylko czasem zdarzają mi się niefajne niespodzianki na twarzy. Puder nie ciemnieje w ciągu dnia, nie zatyka porów.


Ogólnie oceniam go na 5. W takiej cenie trudno byłoby mi znaleźć coś lepszego.

Puder kosztuje ok. 9 zł za 9 g.

Używałyście? Lubicie? :)

środa, 1 sierpnia 2012

Eva Natura, Nawilżający krem na dzień SPF 7.

Dziś kolejny przystanek w moim poszukiwaniu idealnego kremu nawilżającego na dzień sprawdzającego się jednocześnie w roli bazy pod makijaż.

Posiadanie mieszanej i kapryśnej cery to ciężki orzech do zgryzienia. Moja twarz płata mi figle z każdym kremem. A to okazuje się za tłusty i świecę się 10 minut po nałożeniu makijażu, to znów za słabo nawilża i nie umiem rozsmarować podkładu tak, żeby nie było widać suchych skórek. Zdarza się też, że coś mnie uczuli lub zapcha i niespodzianki na twarzy gotowe. Uff.

Krem, o którym dziś piszę kupiłam, kiedy poszukiwałam najzwyklejszego mazidła do mieszania z podkładem. Mam dosyć jasną cerę (szczególnie zimą), a mój podkład (prawie) idealny (o którym niedługo napiszę) w najjaśniejszym  dostępnym odcieniu jest jeszcze odrobinę za ciemny.


Krem zapakowany jest w całkiem zgrabny szklany słoiczek z niebieską nakrętką. Ma leciutką konsystencję, wchłania się błyskawicznie, moja twarz spija go łapczywie. :) Delikatnie i całkiem przyjemnie pachnie. Co dla mnie najważniejsze, dobrze miesza się go z podkładem, który automatycznie staje się jaśniejszy. Teraz już tego nie robię, bo lekko opaliłam twarz. Niestety trochę za słabo nawilża, więc muszę się ratować większymi tłuścioszkami po zmyciu makijażu. Ma nawet mały filtr za co plusik może dostać. Ogólnie rzecz biorąc to typowy krem przeciętniak, ani nie pomoże, ani nie zaszkodzi.

Kupiłam go w sklepie typu "wszystko po X zł" za 4 zł. Słoiczek ma pojemność 50 ml.

PS. Będę wdzięczna za wszelkie sugestie i Wasze propozycje dobrych i jednocześnie niedrogich kremów nawilżających. :)

Pozdrawiam!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...